English Fran�ais Deutsch Espanol Italiano Russkij

TYSIĄC KILOMETRÓW ROWEREM POD I NAD ALPAMI

BAZYLEA.
Główny szwajcarski port - oczywiście rzeczny. Tuż przy granicach Francji i Niemiec. Przyjeżdżamy pociągiem Deutsche Bahn w nocy. Obok dworca jakiś pałac - w środku dyskoteka, my śpimy na dziedzińcu. Rano - niedziela - szukamy katolickiego kościoła. Znaleźliśmy, jest Msza święta, tylko po co celebrans gra zza ambonki na gitarze? Stare miasto na nadreńskiej skarpie: uderzająca cisza - bardzo mało samochodów, są za to stare tramwaje. W Renie kąpią się ludzie. Plan miasta dla niewidomych: metalowa makieta z napisami w języku Braille'a.

JURA.
Najmłodszy z kantonów, wydzielony w latach 70. z berneńskiego. Stąd wzięła się nazwa okresu w dziejach Ziemi. Krajobraz zgodny z nazwą: wapienne góry. Nocujemy w wielkim czymś o nieznanym przeznaczeniu - w każdym razie jest to wykute w skale. Być może to niedokończony schron - w Szwajcarii każdy obywatel ma zapewnione miejsce w schronie. Na drogach kultura. Za ciągnikiem rolniczym sznur samochodów, mimo że sąsiedni pas wolny. Przecież prawo zabrania wyprzedzania na linii ciągłej. Ograniczenia prędkości też przestrzegane. Można czuć się bezpiecznie. W przełomie rzeki Pichoux droga zamknięta z powodu remontu - ale rowerem da się przejechać. Miejscami skały tak blisko, że droga przekrywa całe koryto potoku.

VAUD.
Stolica tego kantonu to Lozanna. Jej centrum to trzy - niegdyś odrębne - stare miasta na sąsiednich wzgórzach. Pomiędzy nimi wielkie kamienne mosty - jak w Luksemburgu. W dół do portu kolejka zębata w tunelu. Pogoda tak piękna, że aż zdjęcia się prześwietlają. Coppet: jedyny nocleg w łóżku - na plebani u polskiego księdza. Rano pływamy łódką po ogromnym Jeziorze Genewskim.

GENEWA.
Na środku zatoki sztuczny gejzer - 60 metrów w górę. Nowoczesny (?) kościół w kształcie kuli. Z ulicy Białej Góry, jak wskazuje nazwa, widać Mont Blanc. Ale nie jak są chmury.

SABAUDIA.
W składzie państwa francuskiego dopiero od XIX wieku. Na słupkach drogowych herb: srebrny krzyż w polu czerwonym. O zachodzie słońca most wiszący z 1838 roku. Prawie dwieście metrów długości, jezdnia z ruszających się desek, przez szpary prześwituje dno kanionu - sto kilkadziesiąt metrów poniżej. Annecy: piękne stare miasto z kanałami - jeden z nich przebiega pod kościołem. Gorges du Fier: przełom - a dosłownie Gardziele - rzeki Fier. Tu już nie da się wjechać. Dwie skalne ściany, wysokie na kilkadziesiąt, odległe od siebie o kilka metrów. Chodzi się po przypiętych do ścian metalowych galeryjkach. Dołem płynie mała rzeczka; tylko czasami wzbiera o kilkanaście metrów - w kilka godzin. Rowerów z bagażami - zostawionych na ponad godzinę - nikt nie tknął... Z doliny Izery wreszcie widok na Mont Blanc.

DELFINAT.
Nazwa kraju - wcale nie nadmorskiego - rzeczywiście pochodzi od delfinów. Tak tytułowali się panujący tutaj książęta. Potem ów tytuł przysługiwał następcy tronu francuskiego. Grenoble: ze starego miasta do twierdzy kolejka linowa z wagonikami w kształcie kulek. Dalej Drogą Napoleona - tędy wracał z Elby na swoje sto dni. Zaczynają się większe góry. Przy drodze dom z wodospadem w środku. Corps: tysiąc mieszkańców i trzy antykwariaty - otwarte w sobotę po południu. Stąd można zboczyć do sławnego sanktuarium - La Salette - ale to ponad tysiąc metrów wyżej. Nocleg pod pomnikiem francuskiego Ruchu Oporu - na wierzchołku wzgórza. O świcie widok - Francja-elegancja. Przedtem - wieczorem - francuski ser, francuskie wino i hordy - francuskich - skorków. Okazuje się, że wcale nie włażą do uszu. Za to chętnie - do sakiew - są w nich jeszcze po kilku dniach. Rano śpieszymy się na niedzielną Mszę świętą: na długim zjeździe prędkość blisko 70km/h. Dalej wielka zapora Serre-Ponçon, wielka burza, wielki skalisty przełom rzeki Ubaye i mała Barcelonnette czyli Barcelonka - założona przez księcia, którego ród wywodził się z Katalonii.

ROUTE DE LA BONETTE.
Gwóźdź programu: wojskowa droga używana niegdyś do obsługi fortów przy granicy z Włochami. Najwyżej biegnąca droga kołowa w Europie. 24 kilometry ostrego podjazdu. Na górze opuszczone bunkry. Mroczne, zatęchłe podziemia zachęcają do wejścia. Dolne partie okazują się być zalane wodą, co niechcący sprawdza jeden z nas. Wreszcie kulminacyjny punkt - drogi i naszej wyprawy - 2802 m n.p.m. Stąd już krótkie podejście na wierzchołek Cime de la Bonette: dokoła wspaniała wysokogórska panorama. Zjazd: 28 kilometrów bez pedałowania. Kapliczka przydrożna Notre Dame du Trés-Haut - Matki Bożej z Bardzo Wysoka.


W Nicei. Więcej zdjęć z wyprawy w galerii.

HRABSTWO NICEI.
Uczepiony wierzchołka góry Peillon: kamienne domy, schodki, sklepione przejścia... Nicea: pływamy w morzu - jest rzeczywiście lazurowe. Plaża kamienista, tak rozgrzana, że nie sposób chodzić boso. Stare miasto: klasyczny śródziemnomorski nastrój - pastelowe barwy, wąskie uliczki, przymknięte okiennice - i pełno ludzi. Nowe doświadczenia: szybki wjazd do rynsztoka z płynącą wodą może skończyć się wywrotką. Villefranche: najciekawsza ulica - Carriera Scura (po prowansalsku) czyli Rue Obscure (po francusku). Zgodnie z nazwą rzeczywiście ciemna, a i nieco obskurna - prawie cały czas biegnie pod budynkami.

MONAKO.
Od razu widać różnicę - większy porządek. Przed kasynem w Monte Carlo zaczyna padać deszcz. My też lubimy hazard: nie wozimy namiotów a nocujemy na dziko. Jeszcze kilkanaście kilometrów do włoskiej Ligurii, stamtąd wracamy pociągiem. W przesiadce zwiedzimy jeszcze Mediolan, gdzie przyjął chrzest patron radomskiego Duszpasterstwa Akademickiego. Sancte Augustine ora pro nobis!

Łukasz Zaborowski
Skarbnik Bractwa Rowerowego


| bractwo | wyprawy bractwa | turystyka | przyjazne miejsca | szprychy i linki | kontakt | powrót do strony głównej |