English Fran�ais Deutsch Espanol Italiano Russkij


ZAMIAST 1000 SŁÓW



ZŁOTE MYŚLI oraz OBIETNICE RADOMSKICH URZĘDNIKÓW

"...Ustalono, że gminy zinwentaryzują znajdujące się na ich terenach fragmenty ścieżek, przejrzą mapy i we wrześniu [2004] wspólnie wytyczą trasy. Wiceprezydent Nita ma nadzieję, że do tego czasu uda się oddać do użytku trasę rowerową ze skansenu wzdłuż Mlecznej do Lasu Kapturskiego..."
Źródło: Gazeta Wyborcza 6 VII 2004

DROGI ROWEROWE W RADOMIU






Aktualności

2006-09-15
Niezwykła pielgrzymka czterech młodych mieszkańców Radomia. Pokonali cztery tysiące kilometrów, aby dostać się do Jerozolimy.

- Do Ziemi Świętej można lecieć samolotem, ale co to za pielgrzymka? - dziwi się Łukasz Zaborowski z Radomia. On i jego trzej koledzy wybrali inną drogę: pojechali tam rowerami.

Na rowerach jeżdżą od wielu lat, od wielu też lat starają się w ten sposób docierać do różnych ciekawych miejsc na świecie. Założyli Bractwo Rowerowe, organizowali wyprawy do Wilna, Rzymu, jeździli po górskich drogach w Alpach. Pomysł, by pielgrzymować rowerami do Ziemi Świętej, zrodził się dawno temu. Zaczęli go realizować w tym roku.
- Siedzieliśmy przy mapach i przewodnikach, planowaliśmy trasę, zbieraliśmy też pieniądze - zdradza szczegóły Łukasz Zaborowski. - Niestety, nie mieliśmy sponsorów, dlatego trzeba było gromadzić oszczędności.

CZTERY TYSIĄCE KILOMETRÓW
Chętnych do wyjazdu na początku było sporo, ostatecznie na pokonanie całej, liczącej około 4 tysięcy kilometrów, trasy zdecydowało się czterech rowerzystów: Piotr Jaśkiewicz, Marek Korzeński, Łukasz Zaborowski i jego brat Tomasz. Każdy indywidualnie szykował formę. W przypadku Łukasza były to zarówno przejażdżki rowerem, jak i bieganie.
Rowery nie były specjalnie szykowane. Do bagażników zabrali śpiwory i karimaty, również minimalny zapas ubrań, lekarstwa i akcesoria służące do naprawy sprzętu.
- Z góry założyliśmy, że śpimy pod gołym niebem, a jemy to, co kupimy po drodze - mówi Łukasz.

BOCZNYMI DROGAMI
Z Radomia wyjechali 20 lipca. Wybierali mało uczęszczane drogi, ale i tak przejazd przez Polskę wspominają jako najmniej komfortowy i najbardziej niebezpieczny. Dorównywał mu tylko odcinek w Bułgarii, przed turecką granicą, gdzie poruszali się zatłoczoną drogą pomiędzy goniącymi się TIR-ami.
Słowacja i Węgry były dla nich tylko mało istotnymi etapami w podróży. Wrażenie zaczęły na nich robić rumuńskie krajobrazy.
- Jechaliśmy przez Siedmiogród, gdzie mieszkają zarówno Rumuni, jak i Węgrzy czy Cyganie - wspomina Łukasz. - Tygiel narodów, bardzo ciekawe miasta. Warto było zatrzymać się w Timisoarze i w Brasow. Natomiast Bukareszt zaskoczył nas swoim monumentalizmem. Wszędzie widoczne były ślady budowania tego miasta przez Nikolae Ceaucescu. Szerokie ulice, gigantyczny, jeden z największych na świecie gmach parlamentu.
W Bułgarii oczarowało ich Wielkie Tyrnowo, historyczna stolica tego państwa. Mogli tam podziwiać nocny spektakl, którego „aktorami” były światło i położony na skale zamek. W dzień podziwiali domy na skałach, a w dole wijącą się pośród urwisk rzekę.

KIERUNEK AZJA!
Dziennie pokonywali nieco ponad 100 kilometrów. Granica bułgarsko-turecka okazała się najbardziej biurokratyczna z dotychczasowych. Paszporty musieli okazywać tam siedmiokrotnie. Turecki odcinek podróży był najdłuższy na całej trasie. Jechali dwa tygodnie, przecinając cały kraj.
- W Turcji można było już zobaczyć kawałek Azji - mówi Łukasz. - Ludzie, widząc nas na drodze, spontanicznie reagowali. Kierowcy trąbili, dawali sygnały światłami, piesi pozdrawiali nas. A gdy zatrzymywaliśmy się, na przykład na posiłek, kucali przy nas, przyglądali się nam i rowerom, komentowali coś w swoim języku. My czuliśmy się bardziej skrępowani tym zachowaniem niż oni.
Turcja pozostanie też w ich wspomnieniach jako kraj nasycony żołnierzami. Spotykali ich na każdym kroku. Zwykle nie miało to żadnych reperkusji, poza jednym wyjątkiem.
- Przejeżdżaliśmy obok pięknego gmachu, przed którym trwały uroczystości z udziałem wojskowych - opowiada Łukasz. - Grała orkiestra, myśleliśmy, że to hymn, dlatego zatrzymaliśmy się, by uhonorować tę chwilę. Wtedy pojawili się natychmiast żołnierze, którzy bez słowa zaczęli nas stamtąd usuwać i wypychać. Nie protestowaliśmy i szybko odjechaliśmy.

OMINĄĆ LIBAN
Syria oznaczała spotkanie ze światem arabskim. Kierowali się na Damaszek, wiedząc, że ominą Liban.
- Już przed wyjazdem dziwiono się nam, że jedziemy w niebezpieczne rejony świata, ale tam praktycznie zawsze jest jakiś konflikt - śmieje się Łukasz. - Jak nie wojna, to zamachy terrorystyczne. Biorąc to wszystko pod uwagę, nigdy by się człowiek tam nie wybrał.
Na własnej skórze nie doświadczyli libańskiej wojny. Tyle że przejeżdżając blisko granicy z Izraelem, widzieli mnóstwo wojska i mieli problemy z urządzaniem sobie postojów.

GRANICE ZIEMI ŚWIĘTEJ
O ile turecki odcinek był najdłuższy, to syryjski okazał się najtrudniejszy. We znaki dały się im i góry, i jazda nad morzem, gdzie panowały upały i doskwierało wilgotne powietrze. Już znacznie łatwiej jechało im się przez pustynię. Ich droga do Izraela wiodła przez Jordanię. Kolejne zaskoczenie: okazałe, oświetlone domy, zupełnie inne niż w Syrii. Przy jednym z nich zatrzymali się.
- Dom był jeszcze w trakcie budowy, ale pracujący w nim ludzie zaprosili nas do obejrzenia wnętrza - relacjonuje Łukasz. - Zaskoczyła nas zarówno wystawność, jak kiczowatość wystroju. Ale wszystko razem wzięte robiło wrażenie. Tej nocy spaliśmy obok tej willi.
Na granicy z Izraelem pojawili się w południe następnego dnia. Przejechanie jej zajęło kolejnych pięć godzin.
Łukasz Zaborowski: - Straż graniczna Izraela wypytywała nas dokładnie o wszystko, skąd i gdzie jedziemy, w jakim celu, jak długo będziemy, u kogo zamieszkamy. Dokładnie też przeszukano nasze bagaże. Ale wszystko odbywało się w sposób kulturalny.
Zmierzając do Jerozolimy, jechali wzdłuż rzeki Jordan. Jedną z głównych atrakcji tego odcinka była kąpiel w Morzu Martwym i wylegiwanie się w wodzie, która ze względu na nasycenie solą nie pozwala „pójść” na dno. Ale największą atrakcją Izraela okazała się Jerozolima.
Łukasz do dziś jest pod wrażeniem tego, co zobaczył: - Są miejsca, o których się wiele czytało, a które w bezpośrednim poznaniu rozczarowują. Tego na pewno nie da się powiedzieć o Jerozolimie. To naprawdę Ziemia Święta, pełna niesamowitych zabytków, religijnych pamiątek. Miasto nasycone historią i tradycją różnych kultur.

PODRÓŻ Z MARZENIAMI
Spali u ojców salezjanów, a po mieście poruszali się rowerami albo piechotą. W Bazylice Grobu Pańskiego byli kilkakrotnie na mszach, do Betlejem wybrali się tylko raz. Znowu przeżyli szok: tym razem zszokowały ich nie zabytki czy krajobrazy, a wybudowany przez Izrael ogromny mur, oddzielający enklawę palestyńską od Jerozolimy.
Planowali, że droga powrotna do Polski rozpocznie się na promie, którym dopłyną na Cypr. Okazało się, że takie promy od dawna już nie pływają. Pozostawało im skorzystać z drogi lotniczej.
- To był nasz największy wydatek, sam przewóz roweru kosztował 30 dolarów - wzdycha Łukasz.
Trzej uczestnicy wyprawy odlecieli potem z Cypru na Słowację samolotem. On sam po przedostaniu się promem do Turcji jechał zarówno rowerem, jak i pociągami. Do Radomia dotarł w ostatni poniedziałek, czyli 11 września.
- Udało nam się zrealizować praktycznie to wszystko, co sobie wymarzyliśmy - podsumowuje wyprawę Łukasz. - Na szczęście obywało się bez wypadków, chorób czy zatruć, nie spotkało nas też nic złego. Ludzie wszędzie byli dla nas życzliwi i gotowi nieść pomoc. Czasami zresztą korzystaliśmy z zaproszenia na posiłek.
Zapytany, czy mają już plany kolejnej wyprawy, długo zastanawia się nad odpowiedzią. W końcu kiwa przecząco głową:
- Na razie wciąż w naszych głowach przewijają się obrazy z tej wyprawy. Ale za jakiś czas pewnie zrodzą się kolejne pomysły.

Łukasz Zaborowski

Kierownik wyprawy. Ma 31 lat, jest absolwentem Politechniki Radomskiej i doktorantem Instytutu Geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mieszka w Radomiu, niedawno zdobył uprawnienia pilota wycieczek zagranicznych. Kawaler, szuka żony. Jego brat Tomasz otworzył przewód doktorski na Politechnice Wrocławskiej. Piotr Jaśkiewicz jest studentem Politechniki Wrocławskiej, a Marek Korzeński - Politechniki Warszawskiej. Wspólną pasją wszystkich jest podróżowanie rowerami.

Źródło: Echo Dnia, Piotr Kutkowski 15.IX.2006





Książka 'Radom-Jerozolima. Pielgrzymka Bractwa Rowerowego' - już w sprzedaży >>>

Stojaki rowerowe



Znasz miejsce, gdzie warto postawić taki stojak?
Napisz do nas, pomożemy Ci przekonać dyrektora szkoły, banku czy właściciela kawiarni do zainwestowania w takie urządzenie.



Pomoc techniczna, cennik oraz zamówienia:
PPUH CHEMOREMONT sp. z o.o.
ul. Tokarska 3
26-600 Radom
tel. 606 393 718


CZY WIESZ ŻE ...

30% PRZEJAZDÓW SAMOCHODEM JEST KRÓTSZYCH NIZ 3 KM
czytaj więcej »





| bractwo | pisma | wyprawy bractwa | forum | turystyka | przyjazne miejsca | szprychy i linki | stojaki na rowery | kontakt |
| powrót do strony głównej | dodaj do ulubionych |